poniedziałek, 16 lipca 2012

oj kapitanem Wroną to ja nie będę!

Wrocław. Dzisiaj pierwszy raz będę leciała samolotem. To się w sumie dobrze składa. Lot do Dortmundu potrwa kilkadziesiąt minut, niezły sprawdzian przed 10-cio godzinnym lotem do USA.
Jest kilka minut po piątej rano. trudno mi się rano wstaje, ale kiedy to już nastąpi, to czuję się świetnie. Taki przedświt jest tajemniczym, migoczący poranna rosą, refleksami wstającego słońca. Jakie to dziwne- myślę sobie. Jak role szybko się odwracają. Dziś czuję się małą dziewczynką- zalęknioną, speszoną, skoncentrowaną na tym, co za chwilę się wydarzy. I tą "małą dziewczynkę "w moim ciele wspiera moja córka.
Wieczorem, tuż przed snem zaczynam panikować chyba na dobre, bo zaczynam mówić jak wenezuelskiej telenoweli:
- Karusiu, jakby co, jakby coś mi się stało...wiem, wymyślam, ale jakby co... to ja jam jeszcze jedno ubezpieczenie...
Kara patrzy na mnie swoimi wielkimi, łagodnymi oczami i próbuje mnie rozśmieszać
-Aniu! Lot trwa krótko, będziesz sobie spała- ale widzę w jej oczach, że przeżywa razem ze mną, bo to już nie przelewki, kiedy zaczynam się bać.
- Ubezpieczenie mam w ...noooo jak coś to pamiętaj Pan Pikuś.
Zasypiamy. Budzę się jednak co jakiś czas i patrzę, która jest godzina.


Terminal wrocławskiego lotniska piękny. Szlachetny w formie, wykonany z pietyzmem. Szkło, dużo szkła, kamień, metal. Wygląda jak żaglowiec Vasco da Gamy.Przypadkowo byłam na otwarciu, chyba w kwietniu. Muszę przyznać- mamy być z czego dumni. I to cudowne, że nie ma tan zapachów zjełczałego tłuszczu z kebabów i zapiekanek i nachalnych plastikowych reklam z czerwonym logo i kiczowatych "pamiątek z Polski", co mnie zawsze odstręcza na Dworcu Głównym w Warszawie.
- O zobacz, tu pójdziesz na odprawę, a potem będziesz sobie siedzieć przed lotem tam, na górze. Zobacz, jakie fajne fotele- Karolina jak nic mi " matkuje".Wzruszam się.
Siedzę po odprawie na skórzanym fotelu na wprost płyty lotniska. Nie trudno było trawić do "mojego" wejścia, bo większość podróżnych to Polacy. Dużo mam z małymi dziećmi.Obok mnie siedzi mężczyzna w garniturze. W ręku trzyma tablet, w uszach małe słuchawki.
Przyglądam się, jak przygotowuje się mój różowy samolot. Co chwilę podjeżdża jakaś ekipa. Jedni sprawdzają coś przy skrzydłach. Cysterna z benzyną staje przed jednym ze skrzydeł. Pracownicy mocują długi wąż do otworu w jednym ze skrzydeł. Odwracam wzrok, bo z drugiej strony korytarza energiczny stukot szpilek. Roześmiana grupa w uniformach kieruje się w stronę lotniska. Pilot, stewardzi, piękne stewardessy z apaszkami przy koszulach .
Siadam na środkowym fotelu ( pamiętaj nie siadaj przy oknie- przypominam sobie słowa Karusi). Przy oknie młoda blondynka ze słuchawkami na uszach, od zewnątrz gruba blondynka w pełnym makijażu i wieczorową biżuterią.
Zapinam pas, stewardzi energicznie ( nie nerwowo?) chodzą środkiem. Zamykają klapy bagażników nad fotelami.
Wyostrza mi się słuch- zdaje mi się, że słyszę każdą rozmowę , każdy szczęk pasów, warkot silników.
Kładę wyprostowane dłonie na kolanach. Mam wrażenie,że trzymałam je cały czas w tej pozycji, zanim nie wylądowaliśmy.
Zamykam oczy i biorę głęboki oddech. I otwieram oczy, rozglądam się po ludziach dyskretnie (dyskretnie?). Zazdroszczę im, zachowują się tak, jakby nic się nie miało dziać. Jakby jechali PKS-em na wycieczkę do Kołobrzegu. Zamykam oczy. Kiedy samolot startuje zaciskam je tak, że chyba przybędzie mi sto tysięcy nowych zmarszczek
Moja siostra powiedziała mi ,że nie jestem w pełni normalna! Bo w pierwszych sekundach lotu, zamiast myśleć o rodzinie o moim mało znaczącym w tym momencie życiu moje myśli krążą w zupełnie inne rejony.
Nawet uśmiecham się półgębkiem kiedy myślę sobie " Szczwany lis z ciebie- Leonardo da Vinci. Ty i te twoje machiny. Byłeś blisko bracie..."
Ale na tym półuśmiechu żarty się skończyły. Każdy szmer, niepokojący dla mnie odgłos odbija się moją palpitacją serca, które zaraz wyrwie się z mojego korpusu.
Kątem oka, bez ruchu spoglądam przez okienko. Jesteśmy w chmurach, Przecinamy je niby nóż watę cukrową.
A na pokładzie jak dla mnie cyrk. Podniebny cyrk. Stewardzi rozpoczynają klepać swoją mantrę. Witają, opisują wyjścia awaryjne, metodę korzystania z masek tlenowych i sprzętu elektronicznego wniesionego na pokład. I tak nic nie widzę, więc przez chwilę wymykam się strachowi i otwieram oczy, wychylam się, bo to dla mnie nowe doświadczenie. Czuję się przez stewardów rozśmieszona. Mówią tak niedbale i tak jakoś od niechcenia, jakby nie do końca otwierali usta. Przy prezentacji procedury bezpieczeństwa ( wygląda to jak synchroniczny balet na wodzie, kiedy w tym samy momencie, tym samym placem wskazują ten sam element maski tlenowej czy karty z instrukcją obsługi) irytuję się - po co to wszystko pokazujecie- myślę sobie- przecież i tak nie ma szans na ocalenie, jakby co.
Jeszcze tylko raz zerkam kątem oka na okienko, kiedy samolot wycisza się i łapie pułap. To musi być, na pewno jest piękny widok- jesteśmy nad chmurami. Słońce, błękitne niebo, czasem białe, a pod nami- daleko pod nami chmury jak big milki na patykach.
Do końca podróży nie otworzę już chyba oczu, tylko słyszę, jak załoga otwiera mobilny kram z przekąskami.
- Płaci pani kartą czy gotówką?- pyta stewardessa- euro? złotówki?
Boże, ciekawe jak długo jeszcze. Nie mam zegarka, a telefon komórkowy wyłączony. Chyba już niedługo. Anka, nie panikuj- (gadam sama do siebie?), skoro małe dzieci gaworzą sobie radośnie, ludzie jedzą snikersy, czytają, rozmawiają, to znaczy, że jest normalnie, nie ma się czego bać.
Nie mogę się skupić na niczym innym niż strach, choć przede mną taki miły dzień ma być. Zobaczę się z moją siostrą Kasią, która czeka już na mnie w Essen no i uroczystość odebrania nagrody dla naszego wspólnego projektu KINDER SPIELEN THEATER.
Kiedy samolot zniża się do lądowania mój mózg wariuje. Najchętniej czepiłabym się tego złotego, grubego łańcucha na szyi blondyny obok, ale istnieje niebezpieczeństwo,że ze strachu mogłabym ją udusić.
Nieprzyjemne zderzenie z ziemią ( ludzie klaszczą, rozpinają pasy, wzrasta wesoły gwar).
Zabieram ręce z kolan. Na spodniach mam odbite mokre miejsca, tak bardzo spociły mi się z nerwów dłonie. Odpinam pasy. Prawie nieprzytomna podążam za tłumem pasażerów. Z torebki wyciągam złożoną na cztery kartkę z moim nazwiskiem. Z lotniska ma mnie odebrać znajomy Kasi.


1 komentarz:

  1. Aniu masz zadatki na pisarkę tylko musisz dbać o szczegóły.Do samolotu którym leciałaś raczej nie tankowano benzyny i zapewne nie słyszałaś warkotu silnika. Chyba że leciałaś An-2 :-)

    OdpowiedzUsuń