Dzięki Departamentowi Stanu USA
mieliśmy nie tylko ufundowane loty, przejazdy, hotele czy spotkania, ale
również dzienne diety, dzięki którym piliśmy poranne kawy w Starbucksie, czy
jedliśmy lunch w różnych ciekawych miejscach miasta.
I- niespodzianka. Departament
zabezpieczył również środki na fundusz kulturalny dla każdego z nas, dzięki
czemu zwiedzaliśmy muzea, które uważaliśmy za warte obejrzenia ,a których w programie oficjalnym
nie było.
Najbardziej żałuję, że nie mogę
Wam pokazać wszystkich zdjęć z muzeów,
które odwiedziliśmy w Stanach.
I to ciekawe- bo w niektórych kategorycznie
nie można robić zdjęć, już od samego lobby, a inne wręcz zachęcały nas, byśmy
zdjęcia robili i prosili, by przesyłać je na strony. Traktują to jak swego
rodzaju performance.
Amerykańskie muzea to naprawdę
dla mnie bajka. Nie ma „ kapci zwiedzających”, nie ma kurzu, nieznośnej ciszy,
pustki wśród wybitnych dzieł. Muzea odwiedzają całe rodziny, spędzają tu
niedzielne poranki, bawiąc się przez sztukę. Nie wszędzie można robić zdjęcia, i trzeba to uszanować, ale życie
muzealne jest tu naprawdę intrygujące, pociągające, angażujące widza, grające z
nim w błyskotliwe gierki. Czasem czujesz, jak puszczają do ciebie oko, czasem
zachwycasz się i zachwycasz i widzisz, że nie tylko tobie szczęka opada, ale
euforia faluje między szlachetnymi ramami, a zadziwienie, irytacja, zaskoczenie
grająz tobą w chowanego oszukując
zmysły, doznania, budząc uśpione emocje.
W Pittsburghu, kiedy rozczarował
nas „afrykański festiwal” wpadliśmy do Carnegie Museums. of Art and Natural
History.
Na początku nawet nie za bardzo
chciałam iść, bo oglądanie dinosaurów nie leży w moich głównych sferach
fascynacji. Ale Ania Osiadacz nie dała mi szansy i za to jej bardzo, bardzo dziękuję!
Nie było oczywiście szansy, byśmy
delektowali dzieła z każdej z wystaw, ale mogliśmy obcować z impresjonistami
pierwszej klasy oglądając ekspozycję czasową : Impresionismin a New Ligot from Monet to
Stieglitz.
Sam gmach Carnegie pyszny,
potężny, klasyczny. Na początku kilkanaście sal poświęconych sztuce antycznej,
średniowieczu i renesansowi w architekturze.
Dalej to już tylko zawrót głowy.
Sztuka europejska, podzielona na epoki, sztuka afrykańska, tybetańska, chińska,
indiańska i tak w nieskończoność mogłabym wymieniać.
Monet, Picasso, …
Oprócz znanych mi nazwisk, także i tacy artyści, z których
sztuką się jeszcze nie spotkałam. Zwróciłam uwagę na dwa obrazy, które mnie
poruszyły szczególnie, i na ile było to możliwe, postałam przed nimi dłużej. A były to :
Pascala Adolpie Dagana Bovereta: Christ and the
Discipifs at Emaus i Edwina Austina: Abbey the Penance of Eleonor.
Patrzyłam i patrzyłam. I mogłabym
tam zostać o wiele dłużej, niż mogliśmy.
Absolutnie zachwyciła mnie
przestrzeń muzeum, rozmiar ekspozycji, dobór eksponatów i szczególny nacisk na edukacyjny,
interaktywny charakter ekspozycji z naciskiem na zaangażowanie i doświadczanie
najmłodszych.
Szczególnie mocno było widać to
edukacyjne zacięcie w Muzeum Naturalnym, gdzie dzieci nie tylko mogły oglądać
zwierzęta, rośliny, ale je „ badać”- bawić się w paleontologów, obserwować gady
w wielkich słojach z formaliną, oglądać zdjęcia
w czytniku podczerwieni, czy zatopioną muchę pod mikroskopem.
Ale najbardziej- chyba nawet
bardziej niż obrazy i rzeźby- zapamiętam wolontariuszy, którzy pracują w tym
muzeum.
Przed każdą salą i na każdym
lobby siedzą lub stoją maleńkie, siwiutkie, pełne energii osoby. Panie i
panowie. Dawno po osiemdziesiątce chyba. Staruszki ubrane w swoje najlepsze
garsonki z 57 roku ubiegłego stulecia. Włoski podkręcone, brwi pomalowane, na
ustach szminka, na bladych policzkach róż. Wielka pasja w oczach i radość,
kiedy zwiedzający o coś pytają, potrzebują ich pomocy.
Tak było w przypadku, kiedy przed
jedną z interaktywnych sal przyrodniczych spytaliśmy, czy możemy robić
zdjęcia..
Pani na nas spojrzała łagodnie i z pasją zaczęła swój wykład:
„ Państwo pierwszy raz u nas?
Ooooooo, to witamy bardzo, bardzo gorąco. Oczywiście, można robić zdjęcia. I
powiem wam jeszcze coś- mam wrażenie, że w tym momencie puszcza do nas oko- jakby nas wtajemniczała w sekret odkrywców skarbów- w tej sali- przeciąga
dramatycznie, a każde słowo wymawia z przejęciem- w tej sali można dotykać
absolutnie wszystkiego! Tylko- tu zawiesza głos i patrzy nam głęboko w oczy-
eksponaty trzeba dotykać bardzo, bardzo delikatnie- mówi- i jednocześnie gładzi
swoją lewą dłoń, prawie przeźroczystą, pięknie naznaczoną ściegami zmarszczek z
wielkim pierścieniem z zielonym oczkiem na serdecznym palcu, by zaprezentować pożądany dotyk. Aaaa, i absolutnie koniecznie trzeba odstawić eksponat dokładnie na jego pierwotne miejsce-podkreśla.
Cudnie, cudnie, cudnie!
W Pittsburghu grzechem zaniechania
byłoby nie odwiedzić Museum of Andy Warhol.
Życie artysty smutne,
przesiąknięte traumą, nieśmiałością, kultem matki, chorobami.
A z drugiej strony nieodpartą
chęcią życia na świeczniku , wśród gwiazd i celebrytów.
Prace artysty zna cały świat,
stały się ikonami popkultury. Symbolami.
Warhol często korzystał z
wizerunku lub prac innych osób, nie pytając ich o zgodę. Tak było w przypadku
słynnej fotografii kwiatów, wizerunku Elvisa Presleya, Marilyn Monroe. Miał kilka
procesów, ale w ostatecznym rozrachunku, nawet przy ugodzie sądowej osoby te tylko na tym zyskiwały- otrzymując sławę, nowe „popartowskie” życie, wizerunek, a często i tantiemy z prac
Andiego.
Zawsze oglądam z zaciekawieniem
oryginalne prace, porównuję je z moimi wyobrażeniamio nich. Jedne niezmiennie
zachwycają, inne zachwycają jeszcze bardziej, a niektóre są pod hasłem „ wiele
hałasu o nic”.
Nie jestem ani koneserem ani
znawcą sztuki współczesnej, może mnie wyśmiejecie, może zlinczujecie, ale
czasami, kiedy patrzę na „ dzieła” artystów, mam ochotę powiedzieć- król jest
nagi!
Tak było w przypadku kilku prac
Warhola, np. deski oblanej moczem jego kolegów, który to mocz, wchodząc w reakcje
chemiczne, pozostawiał „ fascynujące znaki”, znaczenia których nie ogarniam.
I niekoniecznie podobają mi się
jego filmowe performersy, a szczególnie filmik
z transwestytą i bananem. Kto
widział, to być może wie, o co mi chodzi.
Muzeum nie pozwala na
fotografowanie prac artysty, ponieważ większa część kolekcji pochodzi ze
zbiorów prywatnych donatorów.
Były jednak i takie momenty,
kiedy można było zrobić zdjęcia . To edukacyjna część zwiedzania muzeum, w
której zwiedzający nie jest już tylko biernym odbiorcą sztuki, ale współtwórcą.
Można było za pomocą nowoczesnej
techniki zrobić sobie swój własny portret metodą sitodruku, czy wziąć udział w
stosowanej przez Warhola metodzie castingowej, polegającej na kilkuminutowym
wpatrywaniu się kamerę stojącą na statywie.
Jeśli macie ochotę na taką zabawę
w worholowskim stylu, można bez trudu ściągnąć sobie za niewielką opłatą aplikację.
Andy Warhol, jak nam opowiadała
kustosz muzeum, faktycznie umierał dwa razy. Pierwszy raz, kiedy postrzeliła go
niespełna rozumu studentka stwierdzono śmierć artysty, po czym, po kilku
minutach (chyba dwóch) wróciła mu akcja serca! Drugi zaś raz zmarł po
komplikacjach pooperacyjnych woreczka żółciowego.
O dzieła artysty zabiegali
celebryci, aktorzy, gwiazdy jego epoki. Za charakterystyczne portrety płacili
mu naprawdę słone pieniądze, ale co podkreślała kustosz- Warhol był nie tylko
świetnym artystą , ale również doskonałym biznesmenem, doskonale dbającym o zabezpieczenie finansowe.
Tworzył niepowtarzalne, nowatorskie dzieła i jeszcze potrafił czerpać z tego niezłe
profity, a to przecież niecodzienna umiejętność wśród artystów.
Kiedy nie był jeszcze znanym
malarzem, mimo swej wielkiej nieśmiałości, chodził
po rezydencjach bogatych
Amerykanów wmawiając im, że był z nimi umówiony na spotkanie, po czym- jak
domokrążca pokazywał im ( czytaj promował się bezpośrednio) swoje prace,
wzbudzając częstokroć ich zaciekawienie.
Można powiedzieć, że na sławę
zapracował Nie tylko z nowoczesnym podejściem
do sztuki, ale też z
determinacją, i misternym, marketingowym planem.
W Nowym Jorku, w ostatni dzień
pobytu całej grupy, dosłownie tuż przed odlotem, pobiegliśmy do MoMy- najbardziej
reprezentatywnego i najbardziej znanego muzeum sztuki współczesnej.
Środa ranek. Od pierwszych minut
otwarcia muzeum tłumy ludzi. Najróżniejszych. Jakich chcesz. Jacek Jarkowski,
nasz tłumacz, podczas gdy my stoimy w kolejce,
kupuje nam bilety wstępu, w dostępnej cenie, korzystając ze swojej karty
klubowej.
Bierzemy programy (w
wielu językach poza polskim) i intuicyjnie i niestety na czas biegamy po
gigantycznych salach MoMy. Sztuka współczesna zadziwia mnie nieustannie. Wpatruję
się w skafandry, modernistyczne meble, sprzęty domowego użytku, drobne literki
zebrane w graficzne impresje, zbiory przedmiotów czarnych, białych,
plastykowych.
Intryguje mnie ekspozycja zdjęć
rodzinnych pokazanych w ekspozycji innych zdjęć, jakby będących narracją
społeczno-kulturową. Arabowie, Żydzi, Skandynawowie,
ale też rodzina królików znalazła
dla siebie ścianę.
Historie zaczynają opowiadać się
same. Narratorem jest twoja wyobraźnia uruchomiona detalem z obrazu,
przedmiotem, który budzi twój lęk, światłem załamującym się na kamieniu.
Wiele sal zajmują również
klasyczne i znane wszystkim dzieła: Matissea,
Degasa, Moneta, Picassa, Renoira, Toulouse-Latreca…
Ludzi tak wiele, że boimy się
zgubić w tłumie. Całe rodziny fotografują się na tle
„ piccasów, degasów, chagalli”. I
czuć podniecenie. Rodzaj święta w którym uczestniczymy razem, choć zupełnie się
nie znamy.
Totalna euforia. Totalny zachwyt.
Totalne zadziwienie. Nienasycenie.