czwartek, 6 września 2012

irlandzki temperament za barem Broadwayu















- To co chcecie zobaczyć? Koncert? Film? Teatr?- pyta Jacek Jarkowski w naszym czarnym karawanie, kiedy przemieszczamy się z miejsca na miejsce. 
Pyta i Waszyngtonie i  pyta w Pittsburghu. Że chcemy ten " fundusz kulturalny" wykorzystać w Nowym Jorku to już postanowiliśmy, ale tak naprawdę- na co? Tyle możliwości, tyle " kultowych miejsc", a ile tych cudownych, niszowych, nieznanych a wart pewnie zobaczenia.
Jacek dyplomatycznie nas " ponagla" do podjęcia decyzji, bo, jeśli się zdecydujemy, to trzeba zarezerwować bilety.
Decydujemy się w końcu na Broadway. Tak, t e n  B r o ad w a y! Czyż to nie sen? Chcecie na Broadway? Proszę bardzo!
W ostatni wieczór, który spędzamy w całej grupie, idziemy więc podekscytowani " szeroką drogą " Manhattanu.  Skonani wprawdzie, bo jeszcze godzinę temu jak charty afgańskie z Wojtkiem (naszym tłumaczem), trafiliśmy na " ulicę krawców" w poszukiwaniu pewnego sklepu, którego niestety nie było tam, gdzie miał być. Za to nieoczekiwanie mieliśmy okazję zobaczyć ( w ekspresowym tempie) całą ulicę sklepów, sklepików, składów  pełnych bel materiałów we wszystkich kolorach świata:  matowych, świecących, brokatowych, przeźroczystych, ciężkich, zwiewnych. Do tego pudła pełne akcesoriów krawieckich- guzików, pasmanterii, tasiemek, piórek, dżetów, cekinów...
No i przed jednym z nich  spotkaliśmy " sobowtóra" Beyonce...
Pędzimy więc we wtorkowy wczesny wieczór ulicami Nowego Jorku by zmierzyć się z mitem ulicy znanej na całym świecie z najlepszych teatrów musicalowych. 
Kolorowe szyldy teatrów, neony, tysiące charakterystycznych żarówek podświetlających napisy i morze, żółte morze taksówek.
W powietrzu czuć już jakiś rodzaj odświętnego napięcia, podekscytowania. Ludzie ubrani zupełnie inaczej niż ci, których mijamy w centrum na Piątej Alei. Nie dżinsy, koszulki,ale sukienki, garnitury. Szeleszczą tiule, błyszczą tafty, cekiny otulone zapachem dobrych perfum.
Muszę przyznać, że dosyć długo prowadziliśmy w naszej grupie negocjacje- czy na pewno wybrać Broadway? Zdania bardzo podzielone, ale wygrywa głos większości, do którego i ja należę- być w NYC i nie zobaczyć przedstawienia na Broadwayu, jeśli jest szansa? To by był chyba grzech zaniechania.
Ale wielu z nas kołatała w głowie myśl, czy to aby nie będzie przedstawienie wodewilowe, jakaś burleska. Wiecie o co chodzi- coś jak lata dwudzieste i Szpicbródka. Schody, panowie w kraciastych spodniach z ulizanymi brylantyną włoskami, wąsikami, machający kaszkietami czy melonikami w takt zabawnych piosenek, czy coś w ten deseń.
Wpadamy do teatru praktycznie w ostatniej chwili. Przypominam- wtorek wieczorem. A od progu gwar, szum, mnóstwo ludzi.
Przestajemy na chwilę dywagować nad jakością przedstawienia i po prostu podążamy za tłumem.
Wiemy tylko, że przedstawienie ma tytuł Once,a opowieść będzie oczywiście o miłości. Miłości Irlandczyków. 
Ciemno, miękkie dywany, klimatyczne żyrandole. Idziemy po schodach i rozglądamy się na boki, a przede wszystkim spoglądamy na scenę, a tam- jacyś artyści w najlepsze grają sobie i śpiewają. taki support przed naszym przedstawieniem myślę sobie.Potem się okazuje, że to artyści z naszego przedstawienia "rozgrzewali się" przed występem.
Znajdujemy miejsca naszej grupy i cieszymy się, bo praktycznie wszyscy siedzimy blisko siebie.
Pstrykam zdjęcia; strzał na scenę, na widownię, na oryginalny sufit. Nie mija kilka minut i wyhacza mnie z tego tłumu widzów krewka pracownik teatru. Mówi coś do mnie poddenerwowana i wskazuje na aparat. domyślam się,że nie wolno robić zdjęć w teatrze. Ania Osiadacz, która siedzi przy mnie tłumaczy słowa kobiety " kara finansowa będzie bardzo słona" i mówi mi sumkę, po której cierpnie mi skóra. Oczywiście zapewniam, że nie będę robić zdjęć, że te dotychczasowe skazuję. Więc wybaczcie- zdjęć nie będzie, ale możecie wejść na stronę, jakbyście byli zainteresowani.
Ostatni widzowie zajmują czerwone fotele. Rozglądam się. Nie widzę wolnych miejsc. Między rzędami przeciska się uśmiechnięty sprzedawca programów, słodyczy, napojów z zabawnego, utrzymanego w stylu starego teatru stoliczka.
Nie znam angielskiego, więc skupię się pewnie na muzyce.
Przedstawienie zaczyna się. I mam złudzenie, że już się kończy. tak mnie wciąga. tak szybko się toczy akcja. Jestem  zachwycona! Łykam atmosferę  jak młody pelikan. Podoba mi się absolutnie wszystko! Muzyka, scenografia, światła, rozwiązania sceniczne, wyobraźnia i perfekcja tych, którzy przedstawienie przygotowali w najmniejszych szczegółach. I gra aktorska, i śpiew, taniec, charakter, temperament artystów. Ani kszty taniej egzaltacji, promila kiczu, zatęchłego klimatu zestarzałego teatru, ani jednego zbędnego elementu, ruchu, słowa. 
A jaki doskonały chwyt marketingowy zastosowano. Historia dzieje się w irlandzkim barze, takim klimatycznym- z wytartą podłogą, wypłowiałymi kolorami na ścianach i wielkim barem w centrum, w głąb sceny. Tu dzieją się najważniejsze sceny dla bohaterów pierwszego i drugiego planu. I wyobraźcie sobie, że w czasie antraktu ta scena błyskawicznie zamienia się w prawdziwy bar, a widzowie pędzą, by coś tam sobie kupić. Ruch jak w ulu, bo magia sceny wygrywa. Któż nie chciałby sam znaleźć się na deskach teatru, wypić drinka ze szklanki, która jeszcze przed chwilą była rekwizytem w przedstawieniu?
To nic, że nie znam angielskiego. Wysłuchuję jednak, że aktorzy mówią " po irlandzku". Dużo śmiechu ( widownia wręcz szaleje) i dużo wzruszeń. Historia wciąga, jestem zmuszona dopowiadać sobie ją po swojemu, ale wierzcie mi- słowa choć ważne, nie są tu najważniejsze.
Najwspanialsze jest to, że poddałam się, że po raz kolejny dałam się wciągnąć w grę. Śmieję się, wsłuchuję w piosenki. Mam ochotę tańczyć z nimi na tym irlandzkim barze.
I zamykam oczy. I wzruszam się, kiedy robi się nastrojowo, i cicho, mimo, że muzyka gra. Im ciszej, tym głośniej w moim sercu. Oj oczy się szklą.
Patrzę na Anię i widzę wzruszenie i w jej oczach.
Przede mną siedzą chłopaki z naszej grupy i nasi tłumacze. Widzę skupienie, bezruch, i łzy. Nie napiszę, czyje to były łzy, bo przecież " chłopaki nie płaczą", ale łzy były na prawdę, choć teatr jest tylko iluzją, prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz